Wyprawa na Rugię

Jak ten czas szybko mija: to już prawie dwa lata od mojego artykułu o brodźcu żółtonogim. Myślałem, że napiszę szybko kilka innych artykułów, ale na przeszkodzie zawsze coś stało, najczęściej moje lenistwo, czyli krótko mówiąc maniana. Postanowiłem, że muszę coś napisać, tak chociażby z nudów. Otóż moja kochana i oczywiście piękniejsza połowa wymyśliła, że podróżowanie kamperem może być ciekawe. Jak pomyślała, tak i zrobiła, czyli namówiła mnie na zakup ślimaka na kółkach, tego ślimaka z domkiem, a nie golasa, jakich teraz pełno w ogrodzie. Nie będę zanudzał was całym procesem zakupu, doszkalania się, próbnych wyjazdów itp. Ponieważ był i nadal jest to nasz pierwszy kamper, dlatego cały proces prawidłowego użytkowania zajął nam trochę czasu i na początku był nawet nieco stresujący. Koniec końców jakoś sobie podstawową wiedzę przyswoiliśmy i ruszyliśmy najpierw w krajowy, a następnie parę razy w zagraniczny świat. Podróże okazały się bardzo ciekawe i ten sposób zwiedzania a zarazem spędzania wolnego czasu zaczął nas coraz bardziej wciągać. Rybuś, bo tak śmiem zwracać się do mojej oczywiście piękniejszej i ważniejszej połowy, zajmuje się wnętrzem kampera, firaneczkami, zasłonkami, poduszeczkami i bardzo ważną rzeczą, czyli zawartością lodówki. Oczywiście do tego dochodzi, co trzeba zabrać z ubrań i mnóstwo innych mniej, lub nieco bardziej ważnych drobiazgów. Ja, ponieważ jestem mało konfliktowy i bardzo ‘usłuchany’ prawie na wszystko się zgadzam. Moje zadanie w stosunku do tego co robi Rybuś jest bardzo skromne, rzekłbym prozaiczne. Mam za zadanie załadować leżaki, kabel do podłączenia do sieci elektrycznej na kempingu i parę innych drobiazgów. Nieco bardziej wymagającym moim zadaniem jest określenie celu podróży, ustalenie z Rybuś czasu jego trwania, miejsca kilku pit-stopów, jeśli odległość z punktu dom do punktu docelowego jest dość duża. Moja Rybuś pewnie nie bardzo zdaje sobie sprawę z tego, że dobór miejsc naszego wypoczynku i postoju w trakcie dojazdu i powrotu związany jest głównie, oczywiście jeśli to tylko możliwe, z fotografowaniem wszelakiego ptactwa, czyli tego co czasem fruwa, a najczęściej siedzi na ziemi, lub unosi się na wodzie. Nie zaprzeczam, że z powodu wygody, lenistwa i spowolnionego refleksu lepiej wychodzi mi fotografowanie nie tego co fruwa lecz najlepiej siedzi niedaleko ode mnie i nie ucieka. Po przeszukaniu i przeanalizowaniu informacji z kopalni wiedzy zwanej Google, następuje decyzja o wyborze miejsca docelowego i jeśli jest taka potrzeba, kilku postojów na trasie dojazdu i powrotu. Ponieważ lata sprawiły, że pamięć może już czasem zawodzić, zacznę od ostatniego wyjazdu, który, tak mi się przynajmniej wydaje, jeszcze w miarę dobrze pamiętam. Tak więc wybierając cel podroży padło na wyspę Rugia. Pierwotnie celem był Spreewald leżący około 60 km na południe od Berlina, lecz ze względu na pogodę wybraliśmy Rugię, zaś Spreewald może następnym razem.

Główną zaletą Rugii jest to, że jest stosunkowo blisko od Szczecina i na jednym tankowaniu można dojechać i wrócić. Wyjazd nastąpił 21.08.2023 r. rano i po około trzech godzinach przejeżdżaliśmy przez most w Stralsundzie, który łączy wyspę z lądem. a może ląd z wyspą, zależy z której strony jedziemy. Ponieważ na wyspie jest bardzo wiele miejsc dla kamperów, a decyzję podjęliśmy właściwie w ostatniej chwili, to nie dokonaliśmy rezerwacji i liczyliśmy, że będziemy mieli szczęście. Miejsca szukaliśmy, rzekłbym z amerykańska, na środkowym wschodzie. Po pierwszych dwóch nieudanych próbach, pierwszy kemping okazał się przeznaczony tylko dla rodzin wojskowych (w Internecie tej informacji nie znalazłem, chociaż po nazwie kempingu „Campingpark Rügen des BwSW czyli Bundeswehr-Sozialwerk mogłem się domyśleć), zaś drugi był zapełniony. Krótki telefon i znaleźliśmy wolne parcele na kempingu Wohnmobil-Oase Prora., który był całkiem blisko dwóch poprzednich. Za trzy noce postoju zapłaciliśmy poniżej 130 Euro, co jest w okresie letnim przyzwoitą ceną.

Na kempingu było wszystko, co jest potrzebne, czyli czyste toalety, prysznice, prąd i woda przy parceli, oraz jedno pomieszczenie do zmywania naczyń, a drugie z pralką i suszarką za dodatkowe opłaty. Co jest również ważne dla kamperowiczów, było miejsce do opróżniania kasety z toalety, czyli tzw. chemicznej i miejsce na spust wody szarej, czyli tej z umywalki, prysznica i zlewu w kuchni. W odległości około 500 m jest duży dom handlowy, gdzie można, jeśli wyniknie taka potrzeba zrobić niezbędne zakupy. Znajdującymi się w pobliżu ścieżkami rowerowymi można dojechać, jadąc na południe do przepięknego kurortu Binz, zaś na północ do Sassnitz skąd odpływają promy do Trelleborga w Szwecji i Rønne na Bornholmie. Po ustawieniu Kampera, podłączeniu do prądu i zatankowaniu bieżącą wodą zdjęliśmy z bagażnika rowery i ruszyliśmy na wstępne zwiedzanie i niezbędne zakupy.

Jednym z pierwszych ciekawych miejsc, które znajdowało się właściwie niedaleko po drugiej stronie drogi był budynek osławionej Prory. Według Wikipedii „Kompleks ośmiu identycznych budynków został zbudowany pomiędzy 1936 a 1939 rokiem jako projekt Kraft durch Freude. Obiekt rozciągający się na długości 4,5 km został zaprojektowany na 20 000 miejsc, nigdy jednak nie został ukończony i obecnie stanowi dobitny przykład architektury nazistowskiej. Podczas wojny jeden z budynków zamieszkiwali uchodźcy ze zbombardowanych miast. ”

Obok, wykonane przez Rybuś, zdjęcie pomnika sportowców z czasów NRD, znajdującego się przy jednym z budynków Prory. Sportowcy raczej wyglądają, jakby byli na plaży FKK, czyli po naszemu nudystów. Budynek zaś nie grzeszy pięknem i architektonicznie jest nudny, przeciwnie do pary sportowców – nudystów ( nie mylić z nudą). Jego charakteryzuje słabo zarysowany sześciopak, lub jak kto woli kaloryfer, jednak wszystko rekompensuje wydatnie zarysowany jednopak. Ona zaś ma ciekawy dwupak i bicepsy godne Schwarzeneggera.

Tak naprawdę ładna jest tam tylko plaża. Dużo, dużo ciekawiej prezentuje się leżące kilka kilometrów na południe miasteczko Binz. Posiada bardzo ciekawą architekturę, na którą składają się stare cudowne wille, daleko prowadzące w morze molo i piękna piaszczysta plaża. Czas można spędzić spacerując deptakiem wzdłuż plaży, podziwiając serię pięknych figurek, bądź popijając browarek, czy winko w jednej z przytulnych restauracji, lub kafejek. Uroki tego miasteczka uwieczniła moja kochana Rybuś, zdjęcia poniżej

Trzecim miejscem, któremu poświęciliśmy więcej czasu było Sassnitz. Do Sassnitz dojechaliśmy autobusem z przystanku przy drodze obok kempingu, (autobusy co ca 30 minut). Samo Sassnitz jest ładne, ale według mnie mniej ciekawe niż Binz.

Na północ od Sassnitz zaczyna się ścieżka prowadząca do wąskiej, kamienistej plaży, którą można dojść idąc wzdłuż brzegu, po około 2 km do zaczynających się przepięknych kredowych klifów. Klify są chyba najciekawszą atrakcją Rugii i najlepiej je oglądać idąc kamienistą plażą (zalecam dobre buty) wzdłuż brzegu, lub płynąc statkiem.

Inną możliwością jest pojechanie samochodem, lub autobusem do Konnigstuhl znajdującego się w Parku Narodowym Jasmund (najmniejszego w Niemczech). Z platformy widokowej Victoriasicht (na zdjęciu obok) można oglądać klify, jednak widok nie jest tak ciekawy, jak z brzegu, lub statku. Dojazdy autobusem i wejście do parku są płatne.

Następną, wartą obejrzenia ciekawostką jest Naturerbe Zentrum Rügen. Zentrum było odległe od naszego Kempingu około 3 km leśną ścieżką, trochę czasami kamienistą, ale bez większych problemów do pokonania pieszo, lub rowerem. Tak na marginesie, byliśmy jednymi z nielicznych, którzy jeździli na rowerach klasycznych, a nie „elektrykach”. Również będąc w Holandii na wyspie Texel była podobna sytuacja, jedynie w samym Amsterdamie zdecydowanie przeważały rowery klasyczne i do tego raczej starsze, chyba ze względu na częste kradzieże. Nawet te o wartości poniżej 50 Euro były zabezpieczone łańcuchami „po byku”, a może trafniej takiej grubości, jak do wiązania krów, ale o tym może następnym razem. Przed Zentrum (Z, a nie C ze względu na oryginalną pisownię) znajduje się duży parking zarówno dla rowerów, jak i samochodów. Krótki spacer ścieżką i jesteśmy przy kasach przy wejściu do „Zentrum”. Wejście dla dorosłych 13,50 Euro, my jako 65+ mieliśmy zniżkę i weszliśmy za jedyne 11,50 , co za ‘ulga’. Mniejsza spiralna wieża jest połączona na szczycie z zawieszonymi na wysokości od kilku do kilkunastu metrów pomostami o długości około 1250m, którymi pośród koron drzew, a czasem nawet powyżej dociera się do właściwej, dużo wyższej bo około 40m i również spiralnej wieży. Spacer jest raczej przyjemny i mało wyczerpujący, nawet małe dzieci świetnie sobie radziły. Przy dobrej pogodzie z wieży rozciąga 360 st. panorama na całą Rugię. Uważam, że atrakcja jest godna polecenia, szczególnie przy dobrej pogodzie i widoczności. Niestety pogoda po trzech dniach nieco się popsuła i wyruszyliśmy w trochę objazdową drogę powrotną.

Po drodze odwiedziliśmy Konnigstuhl. Bilet do Das Nationalpark-Zentrum Königsstuhl dla dorosłych to ‚jedyne‘ 12 Euro. W budynku można obejrzeć filmik o Rugii, jakieś makiety i największa atrakcja to wejść na pomost widokowy zawieszony nad klifami. Moim zdaniem, jak już wcześniej wspomniałem, klify od strony plaży wyglądają dużo ciekawej, Niestety w odległości do 4 km nie ma zejścia do plaży, zaś podobne filmiki można znaleźć na Youtube. Po wejściu na taras widokowy i zrobieniu kilku zdjęć ruszyliśmy w drogę powrotną. Gwoli informacji, bezpośrednio do Zentrum nie można dojechać prywatnym samochodem, należy pojechać kilkaset metrów dalej na północ i zaparkować na dużym płatnym parkingu Großparkplatz Hagen, zaś do Zentrum można dojść pieszo, lub dojechać często kursującym płatnym autobusem.

Ogólnie Rugia jest bardzo ciekawym miejscem destynacji, jak to nasi znawcy języka i ludzie światowi ostatnio mówią. Czasem, prywatnie wolałbym chyba destylacji, co brzmi bardziej swojsko.
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do następnych wspomnień z wyjazdów, które mam nadzieję niebawem zamieszczę.

2 thoughts on “Wyprawa na Rugię”

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *