Lubeka, Giethoorn, wyspa Texel oraz Amsterdam – cz.1

Długie zimowe wieczory sprzyjają nostalgii, rozmyślaniom i wspomnieniom, stąd też próba przeniesienia na papier najciekawszych momentów i wrażeń z wyjazdu kamperem do Holandii, zwanej od 2020 roku bardziej Niderlandami lub Królestwem Niderlandów. Po wcześniejszych relacjach z wyjazdów kamperem na wyspę Rugia i na kemping Marina Die Venezia w Italii zwanej Włochami będzie to trzeci opis. Dlaczego zdecydowałem się wraz z panią mojego serca, którą nazywam Rybuś wybrać się do Niderlandów?  (Słynny kasiarz w filmie Vabank Juliusza Machulskiego zapytany dlaczego napada na banki odpowiada ze szczerością „bo tam są pieniądze”), a ja odpowiem, bo tam są ptaki. Jak już wiecie z wcześniejszych opisów, właśnie możliwość fotografowania różnych gatunków ptaków w dużym stopniu określa kierunki moich (sorki, naszych) wyjazdów. Jeśli w Internecie w Niderlandach będziecie szukać najciekawszych miejsc do obserwacji i fotografowania ptaków, z pewnością na jednym z pierwszych miejsc, jeśli nie na pierwszym pojawi się wyspa Texel. Dodatkowo krótko przed wyjazdem córka powiedziała mi o miejscowości Giethoorn, którą polecili jej znajomi. Amsterdam wydawał się oczywistym punktem do zwiedzania lub „destynacji”, jak to teraz w modzie i jeśli dodać do tego Lubekę jako przystanek po drodze, to ogólny plan wyjazdu został określony. Przed wyjazdem obowiązkowo szukałem w Internecie ciekawych kempingów z których jest niedaleko lub mają dobre połączenie komunikacyjne do miejsc które chcemy zwiedzić. Przy wyborze kempingu opieram się na jego opisach, ocenach, standardzie, lokalizacji i możliwości dojazdu np. do centrum miasta. Jeśli jedziemy do bardzo atrakcyjnych miejsc w sezonie, to odpowiednio wcześniejsza rezerwacja może nam zdecydowanie ułatwić i uprościć podróż, czasem się to udaje, a czasem nie i trzeba ryzykować. Wyjazd w trasę 6.06.2023, zaś obrany kierunek to Lubeka, swego czasu najpotężniejsze miasto i siedziba Związku Hanzeatyckiego. Do pokonania około 350 km, w większości autostradą i wczesnym popołudniem jesteśmy już na miejscu, na kempingu „Campingplatz Lübeck-Schönböcken.” Kemping typowy na nocleg jedno lub dwudniowy, brak atrakcji, lecz posiada wszystko, co niezbędne: prąd, woda, sanitariaty, zrzut szarej wody i tzw. toalety chemicznej. Wykonujemy niezbędne czynności przy ustawieniu i podłączeniu kampera i ruszamy na wstępne zwiedzanie Lubeki.

W Lubece byłem przed trzydziestu paru laty i prawdę mówiąc, oprócz słynnych dwóch okrągłych wież przy bramie będącej kiedyś częścią murów obronnych, niewiele pamiętam. Niedaleko od wjazdu na kemping jest przystanek linii autobusowej nr 2, która prowadzi do centrum miasta, lecz piękna pogoda i długi dzień prowokują nas do spaceru.

Do centrum jest nieco ponad 4 km, więc po godzinie z kawałkiem, luźnym spacerkiem dochodzimy pod słynną Bramę Holsztyńską, będącą symbolem miasta i chyba jej najbardziej atrakcyjnym i znanym zabytkiem. Kilka zdjęć na tle bramy, zwiedzanie okolicy i obiad w jednej z restauracyjek przy ulicy An d. Obertrave. Stoliki usytuowano pomiędzy rzeką Trave a ulicą An d. Obertrave. Po drugiej stronie rzeki znajdują się słynne Spichlerze solne (Salzspeicher) w których przechowywano sól niezbędną do konserwacji ryb, ponieważ Lubeka była miastem portowym czerpiącym duże dochody z rybołówstwa.

Po posiłku, ze względu na późną godzinę decydujemy się na powrót na kemping. Występuje jednak nieoczekiwany problem, ponieważ autobus nr2 przyjeżdża do bramy, lecz odjeżdża z innego miejsca. Trzeba się więc przespacerować kilkanaście minut do najbliższego przystanku. Mimo, że jest już późno, postanawiamy resztę trasy pokonać pieszo. Następnego dnia po przygotowanym przez moją Rybuś śniadaniu, wybieramy się wspomnianym autobusem do centrum, na zwiedzanie Lubeki. Wysiadamy przy Bramie Holsztyńskiej i po przejściu przez most Holstenbrücke oraz kilkunastu minutach spaceru ulicą Holstenstresse, jesteśmy na starym mieście. Po prawej stronie w niedużej odległości od siebie są: Rynek (Markt) wraz z przyległym Ratuszem miejskim (Rathaus Lübeck). Dwie uliczki dalej na prawo znajduje się Kościół Mariacki (Marienkirche zu Lübeck) oraz Dom Buddenbrooków (Buddenbrookhaus), znany z powieści „Buddenbrookowie. Dzieje upadku rodziny„.

Przed Kościołem Mariackim jest figura diabła, który wg legendy pomagał przy budowie myśląc, że będzie to karczma. Do legend dopisuje się zazwyczaj dodatkowe zwyczaje, podnoszące atrakcyjność miejsca, chociażby, jak w tym przypadku głaskanie rogów diabła, czy piersi Julii w Weronie. Osobiście zdecydowanie wolę kontakt z piersiami Julii.

Lubecka przypomina nieco Gdańsk, który jednak jest dużo większy i moim zdaniem ładniejszy. Moja uwaga bardziej skupiła się na zabytkach, zaś mojej małżonki na bardziej praktycznych budowlach czyli C&A, Peek&Cloppenburg i temu podobne (żartuję, ale trochę prawdy w tym zapewne jest). Często chcemy sfotografować ciekawe obiekty, lecz na przeszkodzie stoją akurat postawione rusztowania, płoty lub inne zakłócające i zasłaniające widok konstrukcje. Są one często potrzebne, tylko dlaczego są tam akurat wtedy, gdy chcę zrobić ciekawą fotkę? Spacer uliczkami starego  miasta, podziwianie starych kamieniczek i przerwa na posiłek w już wspomnianej restauracyjce naprzeciw magazynów solnych. W trakcie posiłku przysiada się do nas polska studentka studiujące we Francji, a chwilowo zwiedzająca Niemcy. Okazuje się, że na studia wyjechała w ramach wymiany Erasmus. Cóż takie możliwości studiowania i podróżowania w czasach naszej młodości były udziałem bardzo, a to bardzo nielicznych. Dzisiejsza młodzież przyjmuje to jako „ oczywistą oczywistość” jak Internet, telefony komórkowe itp., a niektórym trudno sobie wyobrazić, że nie tak dawno większość nawet o tym nie śniła. Po bardzo miłej rozmowie i dobrym posiłku ruszyliśmy spacerkiem do kempingu, by następnym rankiem udać się do Holandii czyli Niderlandów.

Po śniadaniu, przygotowaniu kampera do drogi i po rozliczeniu w recepcji jesteśmy gotowi na pokonanie nieco ponad 400 km do Giethoorn. Wybrany kemping „Area camper Zuidercluft Giethoorn” nie prowadził rezerwacji, ale telefonicznie zapewniono nas , że jeszcze były wolne miejsca, dlatego staraliśmy się dojechać możliwie jak najwcześniej.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *